To będzie wyjątkowy czwartek. Wyjątkowy 1 września.
Młody idzie do szkoły (jak my wstaniemy rano, żeby na 9 stawić się na rozpoczęciu roku??).
Świętujemy piątą rocznicę.
5 rocznica to rocznica prawie okrągła.
Przez lata (bo teraz to już lata) dźwięczało mi w uszach jego "przez pięć lat z nią..." i myślałam sobie niech no tylko minie nam pięć lat, a od razu zrobi mi się lepiej. Zrobiło mi się lepiej jakiś czas temu (chociaż zajęło mi to dużo za dużo czasu), ale te nieszczęsne 5 lat wydawało mi się jakąś niesłychaną cezurą. Podświadomie czułam, że jeśli ze mną będzie dłużej niż 5 lat to znaczy, że jestem lepsza.
Głupia, bezdennie głupia dziewucha.
Tym razem to o mnie.
To naprawdę szmat czasu już. Byliśmy razem, przeżyliśmy razem, widzieliśmy razem. Bywa, że jednocześnie mówimy to samo słowo. Myślimy to samo. Widzimy tak samo.
Wkurza mnie, drażni i irytuje, czasami mam ochotę trzasnąć drzwiami i sobie pójść. A jednocześnie w sekundę po awanturze mam ochotę wdrapać się mu na kolana, wtulić twarz w szyję i tak trwać.
Mija pięć lat i nadal jestem w nim zakochana jak małolata. To strasznie fajne jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz