niedziela, października 30, 2011

Nie pamiętam, kiedy ostatnio mogłam przez tyle czasu, prawie 2 godziny, zajmować się sobą w taki sposób. Bez sterty prania za plecami, wzroku padającego na zakurzone półki, myśli o zakupach itd. Bez dzieci, bez męża, bez nikogo. Tylko ja i ja. Moje ciało i mój umysł, bez zakłóceń, bez przeszkód.
To było wstrząsające doświadczenie.
W czasie jednej z asan prowadzący mówił o tym, jak stres zamyka nasz oddech, a ja czułam, że nie mogę nabrać powietrza do płuc, odetchnąć pełną piersią. Mówił o twardym karku i barkach, a ja czułam napięcie w tych miejscach. Im bardziej trwałam w pozycji, im bardziej zamykając oczy zanurzałam się w siebie, tym było mi trudniej. Łzy popłynęły mi po policzkach. 
Myślałam o Tacie, który 3 lata temu z taką radością wchodził do tej sali, a potem w domu namawiał mnie, żebym z nim poszła na jogę. Oglądałam podłogę po której chodził, koce na których siedział. Patrzyłam w oczy Iyengara na portrecie i myślałam o Tacie.
Nie wiem, czy ktoś poza prowadzącym zauważył mój płacz. Może on też go nie widział. Nie wiem, wszystko jedno. 
To było bardzo oczyszczające doświadczenie. W czasie relaksu po sesji poczułam, że nigdy wcześniej nie byłam tak bardzo w sobie. Nie umiem nawet określić tego uczucia. Oczy mnie piekły, a moje ciało jakby dryfowało. 


Dziś boli mnie każdy mięsień, każde ścięgno. Na cmentarzu wybuchnęłam szlochem, dawno skrywanym dawno tłumionym. Musiałam z siebie wszystko wypłakać, Tacie na ramieniu. 


Czuję jakbym powoli odnajdywała siebie. Bardzo, bardzo powoli. 

Brak komentarzy: